Znany aktywista i dziennikarz nurtu wolnościowego i altright (bardzo ciekawe i różnorodne środowisko, przez niektórych przedstawiane, moim zdaniem niesłusznie, jako całkowicie zinfiltrowane przez Rosję lub skrajne i radykalne) pytał Łukasza Warzechy między innymi o stosunek Polaków do wolności i wolnego rynku. Powiedział, zgodnie z prawdą, że Polacy w większości popierają etatyzm, interwencjonizm państwowy, obfity socjal – i że to są oczekiwania, na których swój dotychczasowy sukces zbudował PiS.
Sondaż CBOS z października 2017 roku (a nie sądzę, żeby się przez ten czas coś zasadniczo zmieniło) pokazał, że za aktywną rolą państwa w gospodarce opowiada się aż 58 proc. badanych i jest to wzrost w stosunku do badania z roku 2016 o 3 punkty. Czyli że socjalizm, wprowadzany przez PiS, generalnie się podoba.
Opinię, że „im mniej państwa w gospodarce, tym lepiej”, wspierało 32 proc. badanych, o dwa punkty mniej niż rok wcześniej. Nie jest zaskoczeniem, że w elektoracie PiS popierających etatyzm jest aż 77 proc., a wspierających zdanie odmienne – 16 proc. W jednym z wywiadów w TVP Info Jarosław Kaczyński stwierdzał z niejakim oburzeniem, że niektórzy nazywają PiS socjalistami. „Nie jesteśmy socjalistami, jesteśmy ludźmi, którzy mają wiele empatii” – ripostował Kaczyński. No cóż, PiS ma znakomite, autoironiczne poczucie humoru i ta wypowiedź to absolutnie potwierdza. Natomiast badanie, które wcześniej przytoczyłem, mówi samo za siebie.
Co ciekawe, pod względem akceptacji dla aktywnej roli państwa w gospodarce na drugim miejscu byli wyborcy Kukiz ’15: 65 do 31 proc.
Nie jest też zaskoczeniem, że za mniejszą rolą państwa w gospodarce opowiadają się głównie ci, którzy coś mają lub mają nadzieję mieć (to nadal wnioski z badania CBOS, instytucji – przypominam – rządowej). To normalne – jeśli się coś posiada, człowiek boi się, że za sprawą jakiejś kolejnej genialnej ustawy, jakiegoś wykwitu odkrywczej myśli posła tego czy innego przyjdą i mu zabiorą. I to jest może pierwszy optymistyczny element – potwierdza się stara, odwieczna prawidłowość: ludzie, którzy coś posiadają, w naturalny sposób stają się zwolennikami wolnego rynku. Ale tkwi w tym też paradoks: socjaliści to doskonale wiedzą i dlatego dbają, żeby wszyscy byli jednakowo biedni. W przeciwnym wypadku rozumieją, że uderzaliby we własną bazę wybroczą. Dokładnie tak postępuje od trzech lat Prawo i Sprawiedliwość.
Spójrzmy dalej w badanie CBOS. Zadano bowiem także pytanie, co mianowicie państwo powinno w gospodarce robić. Najwięcej osób z ogółu badanych – w sumie 20 proc. – wskazało, że powinno wspierać przedsiębiorczość. I tu znów mamy paradoks, z którego być może pytani nie zdawali sobie sprawy. Bo co mogli mieć na myśli, mówiąc o wspieraniu przedsiębiorczości? Przecież nie jakieś zapomogi dla biznesu. Zapewne myśleli o tym, czego większość przedsiębiorców chce: niskich kosztach pracy, stabilnym prawie i, generalnie, niewtrącaniu się państwa w robienie biznesu. A przecież to nie oznacza „aktywnej roli państwa w gospodarce”. 6 proc. chciałoby obniżenia podatków, 7 proc. było, ogólnie, za wspieraniem polskiego kapitału i restrykcjami wobec obcych firm. Również 6 proc. chciałoby minimalizacji ingerencji w gospodarkę – czyli rolą państwa w gospodarce powinno być wycofanie się z niej.
Co ciekawe, niemal po równo rozłożyły się odpowiedzi na pytanie, czy obecny niezły stan polskiej gospodarki jest czy nie jest zasługą rządu. 43 proc. uważa, że jest dobrze dzięki rządowi, 44 proc. – że wpływ mają czynniki niezależne od niego.
Nikt z nas nie ma chyba wątpliwości, że dobre wyniki sondażowe PiS mają swoje źródło w skutecznym stworzeniu skrajnie etatystycznej narracji: państwo dba o ciebie, obywatelu, zwłaszcza, jeśli masz mało. Doda ci, zabierając wstrętnym bogaczom, przychyli ci nieba, zajmie się wszystkim, a w dodatku wprowadzi różne regulacje, dzięki którym będziesz zdrowszy, bardziej zadowolony – ogólnie: szczęśliwszy.
Jestem Zaskoczony… jak ludzie mogą chcieć powrotu, w gruncie rzeczy, do tego, co działo się za komuny. Nie dziwię się dość naiwnemu zaskoczeniu Stefana – to reakcja przypominająca szczerość dziecka z bajki o nowych szatach cesarza.
Najpierw zaznaczyć trzeba, że komuna nie jest do końca dobrym punktem odniesienia, bo realny socjalizm był w gruncie rzeczy systemem oligarchicznym. Jeśli o kogoś wówczas dbano, to o członków elity, natomiast reszta mogła mieć miłe poczucie (względnie niemiłe, jeśli ktoś był wówczas wolnorynkowcem, o co naprawdę było trudno), że niemal wszyscy mają tak samo źle, a jeśli ktoś ma więcej – prywaciarze, badylarze itd. – to jest na cenzurowanym. Inna sprawa, czy obecny socjalizm nie zmierza w podobną stronę, choć na pewno dobra są dzielone uczciwiej. O ile o uczciwości w ogóle można tu mówić.
Wracając do przyczyn stanu rzeczy – są trzy główne.
Po pierwsze – to dziedzictwo zaborów. Czas, gdy normalne społeczeństwa kumulowały kapitał i uczyły się nowoczesnej gospodarki, Polacy w znacznej części, z nielicznymi wyjątkami, spędzili, tkwiąc w romantycznych mirażach – co zresztą w dużej mierze zrozumiałe. Anglicy budowali kapitalizm, Francuzi czytali Bastiata, a Polacy w tym czasie ginęli w kolejnych bezsensownych powstaniach.
Potem była etatystyczna II RP, korzystająca głównie z tego właśnie romantycznego dziedzictwa. Potem był Peerel, uczący kombinowania, ale nie normalnego gospodarowania. Dlatego dzisiaj tak niewiele osób rozumie najbardziej pryncypalne zależności i zasady, choćby tę najbardziej podstawową, o której Margaret Thatcher powiedziała w 1983 na konferencji torysów w Blackpool: „Nie ma takiej rzeczy jak pieniądze publiczne. Są tylko pieniądze podatników”.
Po drugie – dziedzictwo pseudoliberałów, rządzących Polską w latach 90., a także dziedzictwo PO. To te siły polityczne sprawiły, że słowo „liberał” dla wielu jest dzisiaj obelgą. Jak wielokrotnie pisałem i mówiłem, trzeba walczyć o to, żeby przywrócić mu właściwe miejsce i klasyczny liberalizm odkłamać.
Przy czym trzeba też pamiętać, że wśród klientów obecnej władzy są dwie grupy: tacy, którzy całkiem słusznie mają pretensję do wspomnianych środowisk politycznych, bo doznali od nich krzywdy. Mimo zdolności, pracowitości i samozaparcia, polegli na układach i kombinacjach, co zraziło ich do liberalizmu, który uznają za synonim krętactwa. Ale druga grupa to ci, którym się nie chce, nie umieją, którzy zawsze chcą być pasażerami na gapę i którzy każdej władzy oferują swój głos w zamian za kasę. Bo tacy są wszędzie i choćby nasza historia najnowsza była historią najuczciwszego klasycznego liberalizmu, oni nadal uważaliby, że to krzywdzący system.
Po trzecie – wpływ tych, których celem nie jest zmiana sposobu myślenia ludzi i odzyskanie pola dla klasycznego liberalizmu, ale wyłącznie pielęgnowanie swojej paruprocentowej niszy. Ci, którzy zawsze w końcu palną publicznie coś, co bardzo skutecznie zniweczy organiczną pracę nad odtwarzaniem wolnorynkowego myślenia w Polsce.
Nas dzisiaj może irytować tępota ogromnej części klasy politycznej oraz skrajna roszczeniowość dużej części elektoratu, ale miejmy świadomość, że mamy do wykonania prace na dłużej.
Autor: Łukasza Warzecha (WEI)