Niepodważalnym obowiązkiem w Polsce jest przymus płacenia podatków i składek społeczno-zdrowotnych, w tym również składek emerytalnych. Tymczasem prognozy jasno przewidują, że już w niedalekiej przyszłości ZUSowi zabraknie funduszy na wypłacanie emerytur. Paradoks?
Trzy perspektywy – niestety żadna niewesoła
Wyliczenia na lata 2017-2021 zakładają trzy warianty, niestety żadnego z nich nie można nazwać optymistycznym. W najlepszym razie na wypłacenie emerytur zabraknie 50 mld rocznie, a w najgorszym, w samym roku 2021, by zaspokoić potrzeby emerytów, trzeba będzie cudownym sposobem wydobyć spod ziemi aż 91 mld zł!
Co więcej, problem z brakiem funduszy będzie jeszcze większy, jeżeli partia rządząca dotrzyma słowa i obniży wiek emerytalny. Czy jednak sprawiedliwym jest, że za brak gospodarności państwa kolejny raz mają płacić jego obywatele?
Niż demograficzny jedynym powodem kłopotów?
Oficjalną przyczyną ogromnej dziury emerytalnej jest niż demograficzny – w końcu każdego roku nas Polaków jest coraz mniej. Prognozy zakładają, że już niedługo, bo w roku 2021 obywateli w wieku produkcyjnym będzie aż o 600 tys. mniej niż obecnie, natomiast osób w wieku poprodukcyjnym będzie ponad 450 tys. Niemniej jednak, takie wytłumaczenie dla większości obywateli nie jest wystarczające. Logicznie bowiem zakładają, że skoro każdego miesiąca odprowadzają niemałe składki emerytalne, państwo powinno inwestować ich pieniądze, a nie wydawać na bieżące, często absurdalne potrzeby…
Brak pieniędzy, brak zaskoczenia
Niemniej jednak o tym, że na emerytury może zabraknąć ogromnej sumy wiedzieli już w 1999 r. twórcy reformy emerytalnej. Przewidywali, że utrzymanie się uprzywilejowanych grup może doprowadzić do finansowej katastrofy. Zawczasu jednak żadna z partii rządzących nie zrobiła nic, by problem rozwiązać.
Jak państwo chce wszystkiemu zaradzić?
Brak funduszy na świadczenia emerytalne musi mieć swoje konsekwencje, które na własnej skórze odczują oczywiście podatnicy. Już teraz wicepremier zapowiada, że jeżeli dojdzie do ostatecznej katastrofy, istnieją dwie najbardziej realne drogi – system opieki społecznej stanie się niewypłacalny, albo składki będą musiały gwałtownie wzrosnąć. Jedyny ratunek państwo upatruje w powstrzymaniu stale malejącej liczy aktywnie pracujących Polaków. Niestety może być za późno by zapobiec katastrofie.
I po głowie znowu dostają… przedsiębiorcy
Nawet gdyby budżet państwa nie miał problemów z wypłacalnością, i tak część emerytów musi liczyć się z głodowymi świadczeniami. Jedną z takich „zagrożonych” grup są przedsiębiorcy, którzy chyba już się przyzwyczaili do polskich, trudnych realiów. Osoby samozatrudnione bowiem, niezależnie od wypracowanego w danym miesiącu zarobku, odprowadzają składki od zadeklarowanego dochodu – minimum od 60% średniego wynagrodzenia. Większość z nich odprowadza składki minimalne, tym samym oznacza to, że przyjdzie im żyć i na minimalnej emeryturze – wynoszącej niecałe 900 zł.
Państwo ma problemy z zapewnieniem jednych z najniższych emerytur na świecie…
Stopa zastąpienia oznacza wysokość emerytury w stosunku do średniej wysokości pensji wypracowanych przez emeryta. Polska stopa zastąpienia, wynosząca średnio 59.8%, znajduje się na czwartym od końca miejscu wśród państw OECD. Za nami są Japonia, USA, Niemcy (gdzie niska stopa nie dziwi, ponieważ tamtejsze średnie pensje są jednymi z najwyższych na świecie). W gorszej sytuacji są więc jedynie emeryci z…. Meksyku.
Polscy emeryci muszą żyć nieporównywalnie skromniej niż obywatele innych państw UE. Tymczasem prognozy na najbliższe lata pokazują, że stosunek polskich emerytur do średniej pensji będzie sukcesywnie maleć. Najwyraźniej nie ma innej drogi niż zadbanie o jesień życia na własną rękę. Szkoda tylko przymusowych składek, które i tak nie zasypią worka bez dna…
Bardzo ciekawy i przydatny artykuł. Niestety wszyscy musimy się sami zatroszczyć o naszą emeryturę. Na państwo nie możemy w tej kwestii absolutnie liczyć. Niestety wciąż wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy.